Kler
Jacek Parol
Nie pamiętam filmu, który wzbudzałby tyle emocji i zmuszał tak wielu moich znajomych do wyrażania swoich opinii po wyjściu z kina. Nie będę więc opisywał tu swoich emocji i wrażeń, powtarzając tylko że film trzeba zobaczyć, żeby móc wziąć udział w narodowej dyskusji.
Film otworzył kolejny front wojny polsko-polskiej na długo zanim ktokolwiek go zobaczył. Po obejrzeniu zapowiedzi część społeczeństwa uznała, że to atak na kościół, obraza uczuć religijnych i rzucanie niesprawiedliwych oskarżeń. Druga część również nie oglądając zachłysnęła się z zachwytu nad słuszną krytyką kościoła.
Polskę zamieszkują dziś dwa plemiona jeszcze się ze sobą komunikujące, ale już tylko przy pomocy wyzwisk, obelg i wzajemnych oskarżeń. Jednocześnie te dwa plemiona praktycznie nie wymieniają się żadnymi informacjami, nie oglądają tych samych programów, nie czytają tych samych gazet. Dwa światy, gdzie Oni oglądają KUR-wizję, my TVN. Oni czytają Gazetę Polską my Wybiórczą, Oni słuchają Radia Maryja my RMF-ki.
Oni idą na Smoleńsk wzruszając się duchami oddającymi hołd bratu tragicznie żyjącego Prezesa, my zaciskamy pięści po wyjściu z Kleru.
Dlatego ten film nimi nie wstrząśnie.
I dlatego cieszę się, że ten film i czas światowej dyskusji nad przestępczym podłożem i systemowym złem leżącym u podstaw Kościoła Katolickiego na świecie, przypadł właśnie na ten czas.
To czas, gdy Kościół Katolicki zainwestował cały swój autorytet w sojusz z jedną partią. Czas, gdy Kościół stał się kościołem wyznawców jednej ideologii, jednego poglądu politycznego i jednej narracji. Takiej narracji, w której Jezus jako mały uchodźca byłby roznoszącym choroby niepożądanym brudasem zagrażającym naszej narodowej tożsamości. To czas Kościoła, z którego Matka Boska mogłaby być wygnana za kolor skóry i burkę. Kościoła, który zamiast nadstawiać drugi policzek nadstawia przepełnioną już tacę.
W Polsce rządzonej przez żarliwego obrońcę pedofila w sutannie z Tylawy, ministra, który z list pedofilów usuwa księży, episkopat decydujący o życiu publicznym wierzących i niewierzących Kościół może czuć się bezkarny. W Polsce prezydenta, który łamie Konstytucję coraz rzadziej wstając z kolan przed kolejnymi ołtarzami, i dużą część czasu spędza na mszach, nic się Kościołowi nie stanie. Włos z głowy nie spadnie żadnemu hierarsze. I dobrze.
Od afery w Bostonie do afery w Pensylwanii minęło kilka lat. Niby cały świat wie, że skala zjawiska jest przerażająca, ale nie ma siły na radykalne rozwiązanie. Za każdym razem trzeba wyważać te same drzwi i ze zgrozą odkrywać te same prawdy zakopane w innych grobach. Te same mechanizmy bezkarności i wykorzystania statusu społecznego zaufania pchały do zbrodni księży i zakonnice w dziesiątkach miejsc na świecie. Jedne są już odkryte, inne ze zdziwieniem i zgrozą będą tematami nagłówków przyszłorocznych gazet.
Polskę skandale pedofilskie praktycznie omijają. Ot, taka enklawa brzydkich dzieci i cnotliwych księży. Wyjątkowe miejsce na ziemi. Naród wybrany obdarzony tylko księżmi wyklętymi, bohaterskimi i legendami Solidarności. No i bioenergoterapeutami z Tylawy.
Teraz muszę ująć w zdania coś, co jest prospekcją, a nie nawoływaniem do przemocy. Co niech będzie przestrogą, a nie groźbą. Bo jeszcze nie jest za późno, chociaż żadnych złudzeń nie mam.
Czym dłużej Kościół będzie pod parasolem władzy chronił bandytów w swoich szeregach, czym dłużej karą za niewyobrażalne zbrodnie będzie bezkarność w innej parafii, tym bardziej będzie narastał gniew i tym radykalniejsze będzie rozliczenie.
Brnąc w swoim triumfalizmie i poczuciu bezkarności w wypieranie zbrodni w swoich szeregach podpalacie lont, od którego kiedyś zapłoną kościoły, jak komitety Partii w czasach budzenia się wolności i sprzeciwu wobec władzy komunistycznej. Dziś budujecie swoje stosy.