Przyszłość telewizji. Kilka spostrzeżeń
Zaczynałem współpracę z telewizją, gdy miała ona jeden ogólnopolski (mocno powiedziane…) czarnobiały kanał o niewielkiej rozdzielczości, jej sygnał był czysto analogowy i nie było żadnych sposobów rejestracji. Prymitywny telerecording, czyli zapis obrazu z ekranu na taśmie filmowej był dopiero przyszłością…
Jak jest dziś – każdy widzi. Telewizja satelitarna i kablowa, nadawana i rejestrowana cyfrowo, oczywiście w pełni kolorowa, dostępne w odbiorniku setki kanałów, rozdzielczość już niebawem 8K – a obecna i tak pozwala policzyć włosy na brodzie prezentera.
Co będzie dalej?
Niektórzy twierdzą, że wobec pojawienia się Internetu i niewiarygodnej dostępności kanałów czysto rozrywkowych i filmowych, „prawdziwa” telewizja jako medium komunikacyjne po prostu zaniknie. Każdy odbiorca ułoży sobie sam własną ramówkę i będzie oglądał co chce. Głównie seriale, sport i głupawą rozrywkę, oraz – oczywiście – pornografię.
Żebyśmy się dobrze rozumieli: w myśl tej tezy zaniknie telewizja jako medium, nie telewizor jako sprzęt domowy. On tylko zmieni funkcję. Stanie się niemal wyłącznie terminalem, odbiornikiem – nadającym w dodatku zazwyczaj to tylko, czego spodziewa się posiadacz – i co lubi. Naturalnie, to „coś” musi być przez nadawcę dostarczone; ale nie musi to już być żaden przekaz na żywo, ale coś, co odbiorca dobierze sobie z kolosalnego magazynu. Nadawca będzie zatem produkował „na skład” – i gdy ten skład osiągnie odpowiednie rozmiary – zaprzestanie. Łatwo sobie wyobrazić na przykład zgromadzone na serwerach wszystkie filmy, jakie kiedykolwiek wyprodukowano aż do dziś; takie bazy zresztą już są.
Osobiście nie sądzę, by tak wyglądała przyszłość telewizji.
Istotą tego medium w moim mniemaniu nie jest rozrywka dobierana „z puszki”, ale aktualność przekazu i jego funkcja informacyjna. Zawsze część telewidowni – pewno nie większość, ale znacząca jednak część – będzie włączała telewizor po to głównie, by dowiedzieć się, co się akurat dzieje na świecie i zobaczyć to na własne oczy, o ile się da – na żywo. Ktoś te wiadomości musi zarejestrować, zredagować, połączyć w bloki… Ktoś musi wysłać reporterów na miejsce wydarzeń, ktoś musi dobrać odpowiednie do wymogów sytuacji środki techniczne. Ogromną większość z tych czynności muszą wykonać ludzie; żadna sztuczna inteligencja tu nie da rady. Będzie mogła natomiast odegrać rolę głównego pomocnika i doradcy dziennikarza. Wrócę jeszcze do tej sprawy.
Dziennikarstwo telewizyjne zatem nie zaniknie. Zanikną natomiast poszczególne specjalności dziennikarskie; na przykład, z całą pewnością da się wyeliminować prezenterów. Nawet tych, występujących jedynie jako lektorzy spoza kadru. Już dziś w chińskiej telewizji mamy do złudzenia przypominającego przystojnego chłopaka… robota, który prowadzi wiadomości na jednym z kanałów. Taka będzie niewątpliwie przyszłość – bo robot-prezenter nie będzie się domagał podwyżek, nie upije się przed programem (ani po nim) i w ogóle nie będzie sprawiał żadnych kłopotów.
Musi natomiast dysponować przygotowanymi tekstami i obrazami. Tego się w pełni zautomatyzować nie da.
Przy okazji: wiele lat temu bodajże słynny Bill Gates wpadł na taki pomysł organizacji kanału informacyjnego, Otóż zespół dziennikarski stale dostarcza nowych wiadomości, które trafiają do bazy – skąd są dobierane do 20- czy 30-minutowegn programu informacyjnego. Ten program jest nadawany jednocześnie – powiedzmy – na 1000 kanałów; na każdym przesunięty w czasie o minutę w stosunku do poprzedniego. Włączając telewizor spowodujemy automatyczne dostrojenie się odbiornika do tego kanału, w którym przekaz wiadomości właśnie się zaczyna. Oczywiście, z uwagi na stały dopływ nowych materiałów, zestaw nadawany dajmy na to o 20.00 będzie różny od tego z 12.00; zawsze jednak będzie najaktualniejszy z możliwych i zawsze odbiorca trafi na jego początek.
Wracając do automatyzacji i sztucznej inteligencji. Odegra ona niewątpliwie istotną rolę w układaniu kolejności nadawania informacji, czyli w sporządzaniu tzw. szpigla. Łatwo bowiem każdą informację odpowiednio „otagować” (czyli oznaczyć hasłem) i przypisać jej jakoś tam dobraną wagę (dla redaktora wiadomości dla widza masowego ważniejsza będzie informacja o katastrofie kolejowej niż przemówienie ważnego nawet polityka czy doniesienie o odkryciu naukowym; dla redaktora wiadomości dla widza ambitnego – przeciwnie). Ułożenie tego w odpowiedni ciąg jest już zadaniem łatwym do zautomatyzowania. Wyrazi się w tym to, co dziś nazywamy polityką redakcyjną i co powoduje, że jedną stację uważamy za lewicową, drugą -za prawicową; cokolwiek te terminy dzisiaj znaczą.
Tu trafiamy jednak na pewien kłopot. Skoro jest i będzie możliwe starowanie strumieniem informacji – zautomatyzowane czy nie – na poziomie nadawcy, to dlaczego nie miałoby być możliwe na poziomie odbiorcy? Wszak już dziś widzowie, powiedzmy, Telewizji Trwam i produkcji pana Jacka Kurskiego i jego kolegów politycznych – na ogół za nic nie obejrzą TVN24. I odwrotnie. Cóż zatem stoi na przeszkodzie, by zaprogramować sobie odbiornik tak, by to on automatycznie segregował przekaz i pokazywał nam to tylko, co chcemy oglądać?
I to jest bardzo poważny problem społeczny, polityczny i prawny. Dobierany do upodobań (nadawcy czy odbiorcy) strumień informacji będzie bowiem niewątpliwie wzmacniał postawy i upodobania, zatem zaś zwiększał podziały społeczne i polityczne czy też religijne – ze wszystkimi tego skutkami, które łatwo sobie wyobrazić. Być może zatem trzeba będzie w przyszłości sięgnąć po rozwiązania prawne i zakazać stosowania takich rozwiązań.
Co oczywiście nie kończy sprawy, bo zaraz pojawi się sprawa kontroli przestrzegania takiego prawa i mnóstwo innych kłopotów. Na przykład finansowanie tego wszystkiego. Oczywiście – szeroko rozumiany program rozrywkowy będzie płatny, zapewne w formach identycznych, jak dziś. I będzie zawierał reklamy. Ale już programy informacyjne – z uwagi na zasady demokracji – powinny być bezpłatne, tzn. finansowane przez rządy, być może w formie podatku-abonamentu jak dziś. Z tym, że kanały informacyjne muszą być obiektywne, co z kolei oznacza – tak samo niezależne od władzy wykonawczej, jak sądownictwo. Muszą się rzeczywiście stać czwartą władzą. Będzie z tym masę problemów, bo wszak każdy wie, że „kto ma telewizję, ten ma władzę” i żaden rząd jej łatwo nie odda. Choć z tym wynikaniem nie jest wcale tak prosto, ale to temat dla politologa.
Jeszcze jedna uwaga. Wprawdzie – jak mówiłem – przewiduję w rozrywce wykorzystanie przez telewizję wielkich, stale rozbudowywanych baz danych programów rozrywkowych, to jednak istniejący u człowieka „instynkt podglądacza” wymusi zapewne istnienie także kanałów, nadających na żywo transmisje reality shows typu Big Brother albo bezsensownego i trywialnego „Warsaw Shore”, czy jak tam się to paskudztwo nazywa. Im więcej tam będzie zwykłego mordobicia i seksu – tym droższe będą w oglądaniu same programy i towarzyszące im reklamy, które w programach informacyjnych i nielicznych kanałach, przeznaczonych na kulturę wysoką (optymistycznie zakładam, że będzie na nie zapotrzebowanie i że bedą one również finansowane przez rządy) powinny zaniknąć.
Ale nie wszystko da się przewidzieć. Pewne jest tylko to, że dzisiaj żyjący ludzie – gdy za 10 lat wspomną telewizję z roku 2018, zapewne uśmieją się. A ta za ćwierćwiecze jest już chyba dla nas nie do wyobrażenia.
Bogdan Miś