Sondaże
Jacek Parol
Przyzwyczailiśmy się do tego, że im bardziej PiS demoluje Państwo, tym większe ma poparcie wśród ludu.
Im głośniej dudnią obcasy wspierających rząd faszystów i zwartych oddziałów polskiej policji, torującej im drogę ulicami stolicy, tym bardziej rośnie wdzięczność suwerena. Każdy kolejny wypadek kolumny rządowej umacnia zachwyt wyborców, a widok głodujących rezydentów podbija słupki poparcia dla dobrej zmiany. Widok walących się stuletnich drzew wyzwala w narodzie chęć dania rządzącym większości konstytucyjnej, a rewelacje o rosyjskich powiązania ministra wojny podbijają poparcie do stu jeden procent.
A my siedzimy, zadziwieni fenomenem. Jedni siedzą, innym opadają ręce, a jeszcze inni zaczynają się rozglądają za normalnym krajem niezasiedlonym przez idiotów.
To nie tak.
Sondaże, szczególnie w dobie mediów społecznościowych, dzięki błyskawicznemu przepływowi informacji i sile rażenia, stały się elementem wojny psychologicznej starej jak świat. Turcy nadziewali na dzidy głowy co znaczniejszych rycerzy, by przestraszyć swoim okrucieństwem przeciwników, ISIS filmował i pokazywał egzekucje, by siać lęk w szeregach armii wroga. Podczas drugiej wojny światowej samoloty rozrzucały nad okopami wroga ulotki informujące o fatalnej sytuacji, załamaniu frontu, klęsce i konieczności odwrotu. Na ulicach Warszawy szczekaczki sączyły informacje, mające wzbudzić poczucie beznadziei i braku sensu oporu.
Na nas to też działa. Od wielu przyjaciół i fejsbukowych znajomych słyszę – poza nieśmiałymi zarzutami o fałszerstwo sondaży – dominujące poczucie utraty sensu walki w sytuacji, gdy większość popiera niszczenie Polski.
Jednocześnie twarda weryfikacja wyborcza pokazuje coś wręcz przeciwnego.
Referenda gmin okołowarszawskich torpedowane przez władze – tam gdzie się odbyły, pokazały druzgocącą klęskę idei PiS; i to właśnie w tych gminach, które miały dać zwycięstwo PiS w wielkiej Warszawie. Wybory uzupełniające, przypadkowo odbywające się w matecznikach PiS, okazały się wyborczą klęską dla PiS.
Może więc sondaże są elementem wojny hybrydowej, a to pospolitość skrzeczy? Może zbudowanie sondażowego poparcia wynika z jednej strony z celowo błędnych założeń części sondażowni , a – z drugiej – częściowo z przyjętych metod badawczych?
Zaczęliśmy się bać władzy.
Wiadomości zaczynają się od informacji kogo dziś nad ranem zatrzymały służby, kto jest podejrzany, i kto ma kłopoty wynikające z konfliktu z władzą, lub tylko dlatego, że władzy nie popiera. Władza ściga za obecność na manifestacjach, za wpisy na fejsbuku, za krytyczne artykuły w prasie. Łeb podnosi „biała hołota”, autorytety nazywane są zdrajcami i poddane nagonce przez miernoty i tłuszczę.
Lepiej się nie wychylać, nie zdradzać, bo praca, bo kredyt, bo 500+. Gdy dzwoni ktoś, kogo nie znamy, i pyta czy popierasz ten rząd najlepiej i najbezpieczniej jest odpowiedzieć, że „tak”.
Prze całe lata PZPR miała sondażowo przeszacowane wyniki dokładnie dzięki temu samemu mechanizmowi. Lepiej się nie wychylać, nie przyznawać. Co wcale nie oznacza poparcia.
Dlatego: głowa do góry. Tak, jak mapa nie jest terenem, a tylko jego obrazem, tak sondaże nie są wynikami wyborczymi, a tylko wykrzywionym obrazem preferencji.
Gdyby działacze PiS nie zdawali sobie z tego sprawy, to przy 40% poparciu nie dłubaliby przy ordynacji w takim tempie i stylu. Ale on wiedzą z całą pewnością coś, czego my możemy się tylko domyślać. Że wyborów uczciwie nie wygrają.
A jeśli wygrają nieuczciwie? No cóż. W latach osiemdziesiątych kursowało powiedzonko „przetrwaliśmy potop szwedzki, przeżyjemy i radziecki”
Przetrwaliśmy Krzyżaków, Szwedów, Rosjan, Niemców i własnych zdrajców. Polska przetrwała Targowicę, zamach majowy, zabory i okupację i sowiecką strefę wpływów. Przetrwa i PiS, i Kaczyńskiego, i Dudę.
Tekst pierwotnie opublikowany w Studioopinii.pl