Smutek „dumy narodowej”
Jacek Rakowiecki
Nie bardzo mam co pisać z pikiety przy rondzie de Gaulle’a, bo każdy, kto siedział przed telewizorem, zapewne zobaczył sto razy więcej. Dla porządku więc tylko tyle:
Było nas może ze 150 osób, pieczołowicie pilnowanych (właściwie: strzeżonych) przez dwa-trzy razy tyle policjantów (w tym nawet oddział policyjnych antyterrorystów) w pełnym rynsztunku, z pałkami bojowymi, tarczami i bronią gładkolufową. Generalnie to nudno było straszliwie, bo ile razy można słuchać „Raz sierpem, raz młotem…”, „Targowica” i może jeszcze ze dwa równie wyrafinowane hasła. A myśmy usłyszeli to pewnie jakieś 5 tysięcy razy. Repertuar „patriotów” jest straszliwie ubogi!
Pochody tak naprawdę były co najmniej dwa. Najpierw przedefilowało przed nami (dosłownie – byliśmy chyba jedyną publicznością na całej trasie pochodu) wojsko: trochę sprzętu zmechanizowanego, kilka kompanii reprezentacyjnych rodzajów broni i tyle. Bida. Nie było „grup rekonstrukcyjnych” choć je zapowiadano.
Pierwszy pochód liczył może z 10-15 tysięcy ludzi i przeszedł za wojskiem bardzo szparko, bo chyba w kwadrans, i dość przyjaźnie. Liczne były nawet okrzyki „Chodźcie z nami” i zero agresji. Potem kolejny kwadrans ciągnęły jakieś luźne kupy maruderów. A dopiero po kolejnym kwadransie ruszyła „duma narodowa”, czyli ciągnący się przez prawie dwie godziny zbity tłum „prawdziwych Polaków”. Nie jest przesadą, że musiało ich być ze 200 tysięcy. W większości zdecydowanej maszerowali mężczyźni w wieku poborowym, choć widać też było (zza kasków policyjnych i odległości ponad 50 metrów więc niezbyt jednak dokładnie) rodziny z dziećmi czy młode dziewczyny.
To ten pochód darł się z tą targowicą i komuną i to z tego pochodu poleciało na nas w sumie ze 30-40 rac oraz butelki. Ale albo nie dolatywały, albo w każdym razie w nikogo nie trafiły, choć pod nogi tu i tam upadły. Była też w idącym tłumie co najmniej jedna rakietnica – a to już broń tylko na pozwolenie – bo kilka rakiet oświetleniowych z niej w naszym kierunku też wystrzelono. O ile mi wiadomo, policja w żadnym przypadku nie próbowała zlokalizować, a tym bardziej zatrzymać, tych, co rzucali lub strzelali…
I właściwie tyle. Może jeszcze, żeby było jasne – przed i po widziałem z bliska na ulicy mnóstwo uczestników tego marszu. Nie oszukujmy się: twarze całkiem normalne, żadna tam menażeria, żadna „patologia”. Tacy sami ludzie jak my. Właściwie jedyna, niewidoczna, różnica jest taka, że oni poszli na swój marsz, a my w miażdżącej większości siedzieliśmy w domach (bo z tego, co wiem, także marsz antyfaszystowski z Pl. Unii Lubelskiej też nie grzeszył frekwencją)..
Jeśli jest więc nad czym myśleć, to nad tymi „ich” i „naszymi” frekwencjami. Choć na miejscu PiS-u to ja bym się z miażdżącej przewagi „ich” nie cieszył, bo jeśli liderzy faszoli poczują w tym swoją siłę, to PiS może mieć kłopoty z poparciem w wyborach. Co jednak dla nas też nie wydaje się specjalnie pocieszające, prawda?