Krajobraz po bitwie – kolejna odsłona
Jacek Parol

Za nami kilkudniowa bitwa o Łuk Kurski. Łuku w niej było mało, za to kurskiego sporo.
Sygnał do bitwy dał Leszek Jażdżewski. Swoim mocnym antyhierarchicznym wystąpieniem zmusił całą scenę polityczną do reakcji i kontrreakcji. Reakcja „naszej strony barykady” okazała się żenująco słaba. W swoim poprzednim tekście nazwałem ją przejawem Syndromu Sztokholmskiego. Politycy bardziej niż społeczeństwo bali się bezpośredniej konfrontacji z wszechmocnym Kościołem, w wyniku czego zaczęli odcinać się od wystąpienia, nazywając je zbyt mocnym.
Zabawne jest to, że kilka dni później wystąpienie LJ jawi się jako umiarkowane w zestawieniu z wypowiedziami polityków po filmie Sekielskich.
Wypowiedzi prawej, konserwatywnej strony sceny okazały się przewidywalne. Mało tego. Kaczyński wykorzystał je do zareagowania tak jak Suski na widok bucików, stanął własną piersią bronić Kościoła.
Rękę podniesioną na Kościół, władza ludowa odetnie (albo jakoś tak), zagrzmiał wzorem Cyrankiewicza, którego szef — Gomułka — jest mu mentalnie, intelektualnie i światopoglądowo szczególnie bliski.
Murem za KK. Taki przekaz, wraz z przekonywaniem, że trwa jakiś szczególny, podstępny zmasowany atak na wiarę, świętą Panienkę i KK. To miała być główna oś wojny po wypaleniu się mitu smoleńskiego i uchodźców.
A potem nastąpiła premiera filmu Sekielskich. I spowodowała trzęsienie ziemi, tak jakby Sekielscy ujawnili jakiekolwiek nowe nieznane fakty lub mechanizmy. Dość niezwykłe jest to, że pogubili się wszyscy. Nikt, absolutnie nikt nie miał spójnego planu reakcji na dość oczywisty scenariusz.
W mojej ocenie i Oni i Nasi nie odczytują poprawnie społecznych nastrojów. Nasi i Oni nadal żyją w przekonaniu, że Kościół Katolicki jest instytucją na stałe wpisaną w każdy element naszej rzeczywistości i w każdej sytuacji i w każdym działaniu musi być uwzględniona jego wola i obecność. Otóż nie. Społeczeństwo dojrzało znacznie szybciej niż politycy. Dzięki sojuszowi PiS-u z Kościołem proces desakralizacji Państwa, odchodzenia od kościoła i brak zgody na bezkarność i wszechobecność kościoła nabrał rozpędu niespotykanego w naszej historii.
Kościół Katolicki po raz kolejny w historii zawarł diabelski pakt z jedną formacją polityczną i sojusz ten zakończy się tak samo, jak sojusz Kościoła z reżimem Franco.
Nasi w sposób dość żenujący okazali zaskoczenie i szok spowodowany obejrzeniem filmu. Kościół zareagował w sposób kompletnie niespójny, od lekceważenia i pogardy, przez udawane zasmucenie, po autentyczne objawy irytacji i oddolnej presji na hierarchię. W PiS-ie po pierwszych próbach lekceważenia i chowania głowy w piasek pojawiły się już bardziej zorganizowane próby rozmydlenia problemu i przesunięcia ciężaru na pedofilię w ogóle, ze szczególnym naciskiem na środowisko murarzy.
Na koniec chciałbym postawić pewną tezę.
Kaczyński jako jedyny przewidział skalę kryzysu. Spodziewał się potężnego trzęsienia ziemi i podjął świadome decyzje. Jego wystąpienie o ręce podniesionej na Kościół było jasną deklaracją podtrzymania sojuszu pomimo kłopotów Kościoła.
Kaczyński świadomie postawił wynik wyborów do PE, wyborów jesiennych i zapewne los całej swojej formacji na szali, wybierając dalszy sojusz z Kościołem.
Hierarchowie niejako awansem zostali zapewnieni o dalszym utrzymaniu parasola ochronnego nad wszystkim, co robią, w tym nad systemowym kryciem pedofiów i o trwaniu ścisłego politycznego sojuszu.
Świadczy o tym również wiele rozwiązań i zapisów ustawy przepchniętej przez parlament, w którym wpisano mechanizmy pozwalające na ochronę „swoich”, nawet jeśli są pedofilami.
Bardzo ryzykowna to taktyka, ale może się opłacić i PiS-owi, i Kościołowi. Wygrana i kolejne lata rządów PiS dadzą Kościołowi pieniądze i bezkarność, a PiS-owi czas na taką zmianę Polski, by bardziej przypominała Białoruś niż Państwo europejskie.
Pozostaje nam mieć nadzieję, że tym razem się nie uda. Że nikt dobrze nie odczytał nastrojów społecznych i że sojusz z KK okaże się kotwicą, która pisowską krypę pociągnie na dno.